Dzika kuchnia to wiedza, doświadczenie, ale też cierpliwość i wyczekiwanie. Potrawy, które przygotowaliśmy podczas warsztatów nie były wyszukane. Ot gulasz z kurczakiem i pokrzywą, podpłomyki, „chleb” z improwizowanego ogniskowego piekarnik, jajko gotowane/pieczone nad żarem, czy frytki z selera. Każda z tych „potraw” nie wymaga dużo produktów, ani czasu na przygotowanie. Jednak kiedy nie mamy piekarnika z płynną regulacją temperatury to pieczenie, czy smażenie znacznie się wydłuża. Dodatkowo wymaga stałego równomiernego podkładania do ognia. By ten czas oczekiwania umilić uczestnicy raczeni byli ciekawostkami dotyczącymi dzikiej kuchni, użytkowaniem dziko rosnących roślin i sposobem ich przygotowania. Dodatkowo uczestnicy mogli spróbować rzeczy, które wymagają długiego przygotowania, a które prowadzący przywiózł ze sobą. Wśród nich znalazły się zamienniki kawy z cykorii i żołędzi oraz liście czeremchy przygotowane do sporządzenia herbaty. Prawdziwą furorę zrobił jednak „dżem” z szyszek sosny i świerka.
Nie możemy też pominąć najlepszej atrakcji dla najmłodszych jaką były „wybuchowe” jajka. Piekliśmy je nadziane na metalowych szpikulcach jak szaszłyki, bezpośrednio nad żarem. Gdy zaś ogień pod nimi był zbyt mocny lub „kucharz” nie dopilnował swojego to pękały one w dość widowiskowy sposób. Mimo to były pyszne.
Dla edukatorów największą atrakcją było rozpoznawanie i możliwość wykorzystania roślin rosnących w otoczeniu naszego obozowiska oraz nasza polowa kuchenka. Składała się ona z pieńka naciętego na krzyż. Pieniek taki wkopuje się w ziemię, a w nacięciu rozpala ogień. Taki sposób gotowania przyspiesza nam cały proces, ale co chyba ważniejsze ogranicza zużycie opału.